Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powtarzajcie za mną, obywatele! — wyrzekł ksiądz uroczyście.
Padli na kolana i jak jeden, powtarzali rotę przysięgi:
»Przysięgamy Bogu Wszechmogącemu, w Trójcy świętej Jedynemu i Najwyższemu Naczelnikowi siły narodowej, Tadeuszowi Kościuszce, jako sekretu powierzonego nie wydamy i do obrony ojczyzny w każdym momencie i na każde zawołanie staniemy i bronić jej będziemy. Tak nam dopomóż, Boże i niewinna męko Syna jego święta«.
Poczem rozpoczęły się akuratne dyskursa. Przewodził im ks. Meier, a pióro trzymał Krieger, senior konfraternii kupieckiej-młodziańskiej.
Zaręba, siedzący na stronie, słuchał, patrzał i coraz głębiej się zdumiewał. Już był znał tę socyetę z przeróżnych zebrań i okazyi, szczególniej czeladź, którą od pewnego czasu miał pod swoją komendą — i prawie ich nie poznawał; tak mu się aktualnie pokazowali przemienieni. Ci sami ludzie, te same twarze, a zgoła niepodobni. Nawet inaczej się jakoś poruszali. Miny mieli zadzierżyste, a nacechowane godnością. Niejednemu z oczów wyzierała nieustępliwa hardość. Ani śladu pokorności, uniżenia i służalstwa. Przemawiali otwarcie, z ferworem i nie przebierając w wyrazach, a pomimo tego panowała przystojność i powaga. Wydało mu się, jakby się znajdował we francuskim konwencie; ta sama górność wysłowienia, ten sam patryotyczny żar, ta sama troska o Rzeczpospolitą, o powszechność, prawa i sprawiedliwość. Nawet ustępy przeciwko tyranom przejęte