Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nik przypiął się do miski z niekłamanym zapałem. Znalazły się wnet i dwa cudne charty Mangeta, oraz kilka kundlów, skomlących na stronie. Nie wytrzymał również i Fiszer z paru towarzyszami. Byli ciekawi tej uczty.
— Ordynaryjny, chłopski żur na osikowym kołku, tyle że zasypany kaszą, omaszczony pół kopą jaj i śmietaną. Niegodne to waszych brzuniów Mości panowie — dworował Biegański — i ma tę przykrą właściwość, rozdymę, co w bitwie czy marszu może być przyczyną wielce ambarasujących przypadków. Zaręba, spieszysz się, jakby cię gonili! Siadaj, Fiszer! Jeśli za nic uważasz swoje zdrowie, spróbuj! No, raz, dwa, trzy! Halt, dosyć!
— Specyał, jak Boga kocham! Każę nagotować dla Naczelnika. Hej, babuś, sam tu!
— Niech Pan Bóg opatrzy, księże kapelanie! — zakrzyczał naraz wystraszony Biegański do kapucyna, kierującego się w ich stronę. Uśmiechnął się pobłażliwie i poszedł dalej.
— Przepaścisty, niczem studnia; widziałem wczoraj na Koniuszy, jak nalał w siebie spory cebrzyk maślanki. Miałby tego żuru na jeden łyk — usprawiedliwiał się Biegański.
Naczelnik powrócił z Zajączkiem i zniknął w chałupie. Fiszer poleciał za nimi, a reszta oficyerów się rozprószyła. Dojadali już spokojnie, kiedy pole przed kwaterą rozbieliło się szeregami kosynierów. Kczewski ze Ślaskim poszli do Naczelnika, zaś Kaczanowski, oddawszy konia ordynansowi, przysiadł się do Zaręby.
— Jakże tam przeszła noc? — spytał porucznik — zaszły jakieś przeszkody w marszu?