Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dził ją Kczewski, bywszy pułkownik regimentu Czapskiego, wraz ze Ślaskim i adjutantami.
Chłopi pokazali się w zwartych szeregach, niby młody, brzozowy gaj, jednako śmiali, gibcy i biali. Pokrywała ich niby ruchoma fala maków rozkwitłych, nad którą gęsto chwiały się sine, połyskliwe kłosy pik, kos i bagnetów. Walili mocno, prędko i niefrasobliwie, jakby na procesyą. Już tu i owdzie pękały szeregi, łamały się linie i gubili krok, a na widok Naczelnika zapomnieli o wszelkiej subordynacyi, bowiem naraz tysiące czerwonych krakusek wyleciało w powietrze i wybuchnął ogromny, niebotyczny krzyk.
— Niech żyje Naczelnik! Niech żyje nasz ociec! — I wraz jęli czynić pokłony chorągwiami. Szczęściem następujące tuż piechoty tak potężnie na nich napierały przymuszając do pośpiechu, że przeszkodziły rozsypce całej kolumny, wielu już bowiem darło się na wzgórek do stóp Naczelnika.
— Podwójny krok! Marsz! Marsz! Biegiem! — grzmiał zgniewany Kaczanowski do swoich żołnierzów, następujących na pięty kosynierom. I sprawił, co był chciał, nie dopuszczając większego rozprzężenia. Prowadził bowiem cztery kompanie wyborowej piechoty: dwie z regimentu Czapskiego i dwie — Ożarowskiego. Kościuszko powierzył mu asekuracyę kosynierów. Funkcya była ważna i dowód niemałej wiary w jego zdatność ale chociaż komendę przyjął, sprawował ją nie nazbyt usatysfakcyonowany. Właśnie w tej materyi był się zwierzał Zarębie, obok jadącemu.