Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brane do maści, czarne i w czarnych zaprzęgach. Za każdą półbateryą jaszcze amunicyjne i porządkowe wozy, zielono pomalowane. Konnowody w czerwonych, wysokich rogatywkach z białemi kitami na przodkowych koniach. Kanonierzy w zielonych kurtach z czarnemi obszlegami, przy szablach, w stożkowych kapeluszach z podwiniętem rondem i roztrzępionemi, białemi piórami, maszerowali z prawej strony, zaś bombardyerzy z wyciorami na ramionach i amunicyjnemi torbami, przewieszonemi przez plecy, jak czasu marszu w blizkości nieprzyjaciela, trzymali krok tuż za armatami. Baterye przesuwały się powoli, miejscami nawet utykając, gdyż wozy, jaszcze i lawety zarzynały się w błocie aż po osie. Nieraz wypadało doprzęgać zapasowe cugi, a całą kompanię ruszać do pomocy. Rwały się zaprzęgi, przez co i czasu niemało zmitrężono.
Rudawe, długie cielska harmat, toczące się na niskich łożach, dawały podobieństwo straszliwych krokodylów, jakoby gotowych do skoku. Czekało się, rychło-li te potwory zaryczą i buchną ogniem i żelazem.
Dowodził niemi kapitan Laskowski.
Naczelnik lustrował działa ze szczególniejszą uwagą, bowiem na tej broni zwykł był zakładać wielkie nadzieje. Cóż, kiedy ich kwota była w proporcyi potrzeb nikczemna!
Nowy grochot bębnów i głuche bicia kroków odwróciły jego zatroskane oczy.
Nadchodził batalion III-go regimentu imienia Czapskiego pod kapitanem Waligórskim; ludzi pół tysiąca, różniących się jeno żółtymi rabatami i kapeluszami.