Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Warszawa! — padało hasło. Żołnierz prężył się, karabin wracał na ramię, a cień majaczył w coraz innej stronie. Żołnierskie psy chodziły za nim nieodstępnie. Czasem pochylał się nad pośpionymi szeregami; to słuchał ech z głównego obozu, rozbitego pod Koniuszą na skalbmierskiej drodze, ale najczęściej wsparty na armacie, zapierającej drożną gardziel, patrzał czułemi oczami troski w nieprzejrzane dalekości, jakby w duszę własną, a może w jutro, wstające z niezgłębionych otchłani przeznaczenia?...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·