Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pysznie nad ciżbami pokrzywionych chałup. I Męki Pańskie na rozstajach spoglądały na nich przekrwawionemi oczami. I przydrożne drzewa witały cichym poszumem. I sama ziemia zdała się budzić pod ich stopami z zimowych odrętwień. Grzmieli bowiem, jak pierwsza wiosenna burza! Wiosna wraz z niemi spływała. Zmartwychwstania nowina rozniosła się po ziemiach. Rozgłaszały ją nieustannie skowronkowe świergotania, niesły ją ciepłe, pieszczotliwie całujące powiewy. Coś o niej tajnie szemrały pokręcone, przygięte do ziemi sady. Coś powiadały pszczoły, burzące się po ulach. Coś krzyczeli przelatujący ptakowie i coś bełkotały zadyszane ruczaje i poniki, srebrzystemi pasmami połyskujące w słońcu. Wieść się niesła niby błyskawica, oblatująca w mgnieniu pół świata. Wiedziały już o niej ziemie, i góry wiedziały, wiedziały i bory. Wiedziało całe przyrodzenie. Bowiem na dnie wszystkiego zawrzało coś, od czego rozum się mieszał, a serce zamierało z dziwnej lubości, że człowiek byłby leciał bez pamięci gdzieś, za czemś, w cały świat; byłby się chwytał tych złocistych promyków, śmiał się, klękał przed słońcem, przed każdem zielonem ździebłem i przed każdym listkiem bił pokłony, a zarazem chciało mu się płakać z niewypowiedzianego szczęścia, rozbierała go tęskność i bujna radość kazała śpiewać, krzyczeć, biedź w pola i zdawać się na wolę każdej szalonej przygody.
Wiosnę śpiewały chłopy, ciągnące na krwawe boje! Już pąki topoli były nabrane i pachnące, niby usta dziewczyny; już w miejscach zacisznych i nagrzanych, stokrotki podnosiły różane rzęsy; już listki blade i wil-