Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przysięga.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



PRZYSIĘGA.

Naczelnik rzucił gazetę i gniewnie spojrzał na wchodzącego. A starszy, wyprężając się przy drzwiach, meldował pokornie:
— Przypędziłem wszystkich.
— Gdzie są?
— W podwórzu.
— Dobrze, niech poczekają. A pilnować, to buntownicy, rozumiesz?
Starszy uśmiechnął się nieznacznie i jakoś dziwnie.
— Ciężko poszło, a?
— Nie, kazałem się im zebrać przed kancelaryą, to zaraz przyszli i zaczęli wołać, że wszyscy darli spisy i wszyscy są Polaki-katoliki, to i wszyscy są gotowi choćby na Sybir. Tak i całą wieś przypędziłem.
— I nie bronili się? Szkoda! — szepnął cicho.
— Nawet żołnierzom dali podwody, a sami szli spokojnie, jak barany, śpiewając pobożnie całą drogę. To dobry naród, posłuszny...