Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przysięga.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Byłoż tak, bracie? — pytam, udając zdziwienie.
— Nie miało być?... Toż w książkach stoi, a i ludzie opowiadają rzetelne... którego to roku, juści, że akuratnie nie powiem, jeno już tak, jak jest teraz, ludzie były złe i dobre, i różne. Powiem tak, jak słyszałem. Kupił św. Pietr wózik i kunia, bo się Panu Jezusowi święte nóżki do cna ściepały i chodzić nie mógł. Siedli se i jadą. Pan Jezus, jako gospodarz z tyłu, a św. Pietr na przedzie. Jechali tą drogą, co i my teraz, a pioski były po sękle, kun się zgrzał, a wóz że to nie kuty, skrzyp — skrzyp! Pan Jezus paciorka mówić nie mógł, bo co staje to: skrzyp! — skrzyp. Więc rzeknie: — „Obaczno, Piętrzę, co tak piszczy...“ — Św. Pietrowi, że się spać z tej gorącości chciało, to ino kunia batem i odpowie: — „To kamyszczki ano pod kołami,“ — a przepomniał wozu nasmarować. Panu Jezusowi się sprzykrzyło. — „Stań i zleź,“ — mówi. — Św. Pietr kunia zatrzymał i zlazł. „Weżmij siekirę i chodzi... Poszli w las, Pan Jezus znalazł suszkę i powiada: „Tnij!...“ Św. Pietr ściął drzewo. Wytopili smoły, nasmarowali osie i pojechali. Jadą, jadą, aż tu spotykają kobietę zmizerowaną ostatnio, co lamentuje i skamli się o zabranie. Pan Jezus udał, co nie słyszy. A św. Pietr mówi: „Droga ciężka, moja kobito, kuń słaby, wóz trzęsie, tobyś se kostki pominszała, idź za koleją, to i tak trafisz gdzie ci trza, i zdrowi ci będzie.“ Pan Jezus nie mógł już ścierpieć i mówi: — „Zabierz, Piętrzę.“ A Pietr na to: