Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przysięga.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Te trzy jasne postacie zaczął przysłaniać mrok i jakby rozwiewać ich kontury; zaczęły przybierać jakieś widmowe kształty i mętnieć, i jakby się zlewać z głębią leśną, majaczącą tylko mgłami zarysów i pełną takich stopionych w mroku linii.
Nie mówiliśmy nic, bo tak dobrze śnić marzenia niezupełne w ciszy nocnej, płynące szlakami zórz, które się złociły jeszcze nad lasami, obwijać się myślą o drzewa, kłaść na gałęziach, szemrzących cichą pieśń nocy, kołysać się w mgłach przejrzystych i mieć duszę nabrzmiałą melancholią tej ciszy i pełną olśnień i widzeń snu czarodziejskiego.




Różanna.

Już bracia nasi rozłożyli się na dobre, gdyśmy doszli.
Woale miały już nocleg naszykowany przez matkę, a ja powlokłem się go szukać.
Wieś niewielka, nie pomieściła wszystkich w stodołach i chałupach, więc wielu ludzi układło się do snu po ogrodach i podwórzach.
Po męczących poszukiwaniach, dostałem kąt w izbie pełnej sióstr. Humor panował, bo gęsto rozlegały się śmiechy i żarty rubaszne. Czasami tylko zadźwięczały od stodoły której śpiewy pobożne, a zresztą gwar i zgiełkliwość pierwotnego obozowiska.