Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 —

— ...Błogosławionaś Ty między niewiastami — odpowiedziała gromada, wysuwając się na środek.
Wszyscy poklękli, zerwały się ciche płacze, głowy się pochyliły, a serca z największą wiarą i pokorą oddawały się modlitwie. Gorący wiew ufności rozpalił przygasłe oczy i wynędzniałe szare twarze ludzi, prostował przygięte ramiona i tak wzmacniał, że wstawali od pacierza silni, niezmożeni...
— Herszlik! Herszlik! — wołali na żyda, który znikł w alkierzu.
Było im pilno iść w ten świat nieznany, tak straszny przez to, a tak pociągający.
Było im pilno brać się za bary z nową dolą, a uciekać od starej.
Herszlik wyszedł, uzbrojony w ślepą latarkę, porachował ludzi, kazał się im ustawić w pary, otworzył drzwi i ruszyli — jak widmowy zastęp nędzy, jak sznur cieniów, okrytych w łachmany, przygarbionych ciężarem tego jutra, do którego szli z mocą nadziei...
Przepadli zaraz w ciemnościach i deszczu.
Tylko w mrokach nocy i rozkołysanych drzew błysnęło na chwilę światło przewodnika, a z szumem lasów, z poświstem wichrów, z ciemności tej nocy strasznej, dobiegł jękliwy, przełzawiony