Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 91 —

mywane, napełniało ponurą, czarną izbę — dziwną grozą i strachem.
Jasiek przebudził się zupełnie i przyciśnięty plecami do boków stygnącego komina, przyglądał się ludziom ciekawie, o ile można było widzieć ich kontury w ciemnościach.
— Gdzie oni idą — zapytał dziada.
— Do Brazylii.
— Daleko?
— Ho! Ho!... Na kraj świata, za dziesiąte morze.
— Laczego. Po co? — rzucił jeszcze ciszej.
— Raz, że są głupie, a drugie, że są biedne...
— A znają to drogę? — zapytał znów zdumiony ogromnie.
Ale dziad już nie odpowiedział, szturchnął babę kijem, wysunął się ku środkowi izby, ukląkł i zaczął płaczliwym, śpiewnym głosem:
— Za morza idzieta, za góry, za lasy... na kraj świata, to niech wam Pan Jezus błogosławi, sieroty! Niech was ta Częstochowska Panienka trzyma, niech waju wszyscy święci wspomagają, za ten grosz, co go dacie biednemu kalece... Do Przemienienia Pańskiego Zdrowaś Marya...
— ...Łaskiś pełna, Pan z Tobą... — trzepała baba, klękając obok.