Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 83 —

mu się teraz jeszcze srożej. Obmacał kieszenie drobiazgowo i nie znalazłszy ani grosza, skulił się tylko i bezmyślnie zapatrzył w garnek i w czerwone płomyki ognia.
— Chce się wam jeść, co? — zagadnęła baba po chwili.
— I... zdziebko mi ta w brzuchu kruczy...
— Kto to? — zapytał dziad pocichu kobiety.
— Nie bój się, nie da ci złotówki, abo i grosika... — mruknęła złośliwie...
— Gospodarz?
— Taki, jak i ty, ze świata! — szepnęła, zdejmując garnek z denarka.
— Ino ludzie dobre są ze świata... zwierz, abo druga świnia ze chliwa... Hę?... — szturgnął Jaśka kijem.
— Prawda, prawda — odpowiedział chłopak bezmyślnie.
— Coś macie na wątpiach, tak miarkuję... — szepnął dziad po chwili.
— A bogać tam nie mam...
— Pan Jezus zawżdy mawiał: jakeś głodny — jedz; jakeś spragniony — napij się, a jakeś cierzpiący — nie gadaj!
Jasiek podniósł znękane, pełne łez oczy na dziada.
— Zjedzcie ździebko, dziadoska to potrawa,