Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




I.

Noc była przedwiosenna — marcowa, noc pełna deszczów, zimna i wichrów.
Lasy stały pokurczone i odrętwiałe, przemoknięte do szpiku; chwilami wstrząsał nimi dreszcz lodowaty, bo się trzęsły febrycznie i jakby trwogą ogarnięte, rozwijały gałęzie, otrząsały się z wody, szumiały ponuro, zaczynały siec ciemności, i oszalałe bólem marznięcia — wyły dziką pieśń katowanych bezlitośnie.
Chwilami polatywał mokry śnieg i jakby przyciszał wszystko i mroził, że lasy milkły i opuszczały się bezwładnie i cichły — tylko wskróś mroków, wskróś puszcz, wskróś tych pni potężnych, oniemiałych nagle, wlókł się jakiś cichy a bolesny jęk, lub zrywał się ostry, przerażający krzyk marznącego ptaka i suchy trzask spadającego po gałęziach ciała.
To znów przychodził wiatr, milczkiem czołgał się w ciemnościach i rzucał się z furyą na