Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 64 —

— Niema topoli — jęknęło mu serce i mówił spieszniej...
— ...a potem koło kapliczki cmentarz —
— Kapliczki? — jeszczem bydło pasał, jak ją rozebrali...
— ...a potem przez groblę koło karczmy i już wieś...
— A juści! ino, że ani grobli, ani karczmy już niema...
Nie pytał się już więcej.
— Topole, kapliczka, karczma, grobla... niema, dlaczego niema?...
— Niema... są, pamięta dobrze, widzi teraz. — Nie...
I cały tydzień, cały długi tydzień nie mówił z nimi, nie pytał, a tylko żył przypominaniem sobie topoli, karczmy, grobli, kapliczki.
Dopiero w sobotę po robocie przysiadł się do nich i zapytał:
— Dobrze wam było?
— O Jezu, ino do świętego Jana robił będę, a potem, to niechta morówka weźmie to miasteczko Łódź i te fabryki — wykrzyknął Józef.
Pan Pliszka uśmiechnął się z politowaniem.
— Komornik na wsi, to większy pan na codzień, niźli człowiek fabryczny w niedzielę...
— Głupstwa pleciecie, Adamie! — powiedział