Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —

usnąć nie może — huknął na nich pan Pliszka i ostro zatrzasnął drzwi. — Co go to obchodziło?
— Sprali mu pysk, a to bydlę jeszcze się cieszy. — Chamy! chamy! parobasy! Zobaczyli krowie ogony i cieszą się — myślał pan Pliszka z taką wściekłością, że chciało mu się sprać Kruczka, ale nie sprał — siedział do świtu na łóżku i odmawiał różaniec żarliwie i z uporem odpędzał od siebie tęsknotę, ból, niepokój, mękę, jaką mu sprawiło to przypomnienie wsi.
— Żeby to najjaśniejsze spaliły! Człowiek pracuje, jak wół, a jeszcze spokoju niema! Zaklął rano, ale sam nie wiedział, pod jakim adresem.
Tylko jakby się mścił na windzie, bo tak przystawał ostro, że uderzała z jękiem o progi pięter.
Nie chciał ich pytać o nic. Ale gdy spotkał raz i drugi, nie wytrzymał i rzucił szorstko i lękliwie:
— Cóż, trafiliście do domu?
Spojrzeli zdumieni — jakżeby można nie trafić do domu?
— Prawda, przecież to zaraz ze szosy na lewo, między topolami!...
— Topole — oho! — już je dawno dziedzic wyciąć kazali...