Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 56 —

mów przyciszonym i pełnym trwogi, spojrzenia tępe i zalęknione, ruchy powolne i automatyczne, przystosowane do ruchów maszyn, z któremi zawsze żyli; twarze jakieś szare, martwe, pochylone, karki zgięte, ramiona obwisłe, ciała spłaszczone i chude, dostosowane do ciasnoty sal fabrycznych, do kształtów maszyn, do murów, do potrzeb fabryki!
Cały ten tłum dusz — nie, nie dusz, tłum dopełniaczy maszyn, tłum mizernych najprostszych kółek i trybików; tłum niezłożonych mechanizmów fabrycznych tłoczył się po ulicach, pił w szynkach i bawił się na karuzelach, w menażeryach, w Panoptikach, tańczył po ciasnych salach, siedział pod domami, i nie wiedział, co robić ze sobą, co robić z tą świątecznością — onieśmielony światłem, przestrzeniami wolnemi, ciszą, i powstrzymywany w ruchach wewnętrznych, nieświadomą zależnością od tych potworów fabryk, stojących dookoła czerwonym, potężnym wałem ciał kamiennych, uśpionych tylko na chwilę, a czuwających; znikłych w odpocznieniu, a stróżujących tysiącami okien, setkami kominów, które zdawały się pochylać w blaskach słonecznych i zaglądać w ulice, w place, w zaułki, w pola, w domy — jakby