Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 —

— Ale to przecież fabryka żydowska i kantor będzie otwarty.
— Aha! dobrze.
— A pan Pliszka nigdzie na święta nie pojedzie?
— Także! Nie jestem bogacz, żebym mógł jeździć na spacery! — powiedział z naciskiem, rzucił pogrzebacz i poszedł spać.
Ale nie spał, nie mógł zasnąć, w jakąś godzinę zajrzała do niego pani Radzikowa.
— Że do dnia jedziemy, to chciałam prosić, żeby tu pan Pliszka miał oko na mieszkanie.
Nie odpowiedział, zaklął tylko po cichu i leżał, jak martwy, w tej dziwnej, niezrozumiałej męce, która go przenikała coraz boleśniej: była to męka tęsknoty bezcelowej jeszcze, głuchej a tak bolesnej, tak bolesnej.
— Wszyscy jadą... wielkie państwo... balowania im potrzeba... ale... roztarł kułakiem ten mglisty cień, co mu znowu przydusił oczy. Bieda aż piszczy, a na spacery to pieniądze mają... Przecież gdybym chciał... gdybym chciał... Dotknął się woreczka, który nosił na piersiach tam miał wszystkie swoje oszczędności, składane przez lat dwadzieścia. — Zechcę, to przepiję wszystko, albo dam komu... albo też poja-