Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 242 —

i umordowaną głowę pochylał na piersi, pękła ich moc panowania nad sobą. Rzucili się na kolana, do stóp krzyża i wybuchnęli płaczem rozdzierającym.
— O mój Jezu, mój Jezu! mój Jezu! A ochfiarujemy my się tobie... a oddajemy się, sieroty biedne, Tobie Częstochowska, pod Twoją świętą opiekę, pod Twoją... — wołały ich serca pełne żalu...
A potem odpoczęli trochę, bo już im sił brakowało z utrudzenia i płaczu.
— Już ja cię nie zobaczę, ty ziemio rodzona, już cię nie zobaczę, ty, mój świecie, już cię nie zobaczę... — szeptała Winciorkowa i ostatniemi spojrzeniami leciała na pola, na wieś, na ten jej świat cały, rozwidniony świtem, i brała go obficie w siebie, jak Ostatni Sakrament, jak namaszczenie ostatnie na drogę daleką...
A potem na ostatnie pożegnanie, bo już iść trza było, przywarli piersiami do tych zagonów rodzinnych, do tej matki-ziemi, i spieczonemi ustami całowali jej łono święte... po raz ostatni...
— Chodźcie, matko, chodź, Nastuś! bo już biały dzień, jeszcze kto zobaczy! — przynaglał Jasiek, bo kobiety nie mogły się utulić w płaczu, ni oderwać od ziemi.
I wkrótce pod osłoną lasu dostali się do do-