Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 231 —

— Bąk ich jakiś ukąsił! — zauważył jedząc i spoglądając w okna naprzemian.
— To po dziecku tak ją jeszcze ciska. Kiedy jedziemy? — zapytała ciszej.
— W niedzielę. Już ja czekał Herszlika nie będę. Kto inny przeprowadzi.
— Loboga, w niedzielę, to już za dwa dni!
— Pojutrze.
— Jezu mój miłościwy. Już w niedzielę! — i płakać zaczęła.
— Nie bójcie się, matko, przecież razem i z Nastką pojedziemy, pieniądze mamy, to co nam może źle być. Nie frasujcie sobie ano głowy po próżnicy... Gospodynią wy tam będziecie na włókach, nie na morgach!
— I to już w niedzielę trza iść? — pytała, nie wierząc jeszcze sobie.
— W niedzielę z wieczora, przyjdzie szwarcownik i powiedzie nas...
Stara jak mogła tłumiła płacz, ale mimo to całe sznury łez toczyły się po jej twarzy i lęk pełen żalu rozrywał jej serce.
I on nie mógł spokojnie usiedzieć i patrzeć na matkę, zjadł z miski, wziął chleba w kieszeń i poszedł.
Włóczył się jak pies bezpański po polach