Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




XI.

Wszystko w Przyłęku szło koleją zwykłą.
Po paru dniach słot wiosennych zajaśniało słońce, wypiło wody z pól i wysuszyło nieco drogi; pogoda ustaliła się na dobre i wypędzała ludzi do roboty. Kto wychodził z pługiem, kto dosadzał resztkę kartofli. Kto dosiewał jarzyn, a kto znów z pól nizinnych spuszczał nagromadzone wody i kopał przegony, cała wieś była w ciężkiej rolnej pracy a w znoju. Ale robota szła niesporo i jakoś opieszale; nie słychać było w polach gwarów wesołych, a śmiechów, a podśpiewywań.
Ludzie poruszali się wolno, ociężale, jakby zwarzeni smutnemi myślami, opuszczali ręce, wstrzymywali konie w pługach, stawali na roli i przez miedzę, przez zagony, przez zielone pólka żytnie prowadzili rozmowy.
— Wiecie! Wczoraj sześcioro z Bieżywód poszło do Brazylii.