Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 215 —

— Raz kozie śmierć! — szeptała z determinacyą. — Co będzie, to będzie — dodawała ciszej i robotą głuszyła w sobie takie myśli.
I dla nadania sobie odwagi namawiała Tęklę do jazdy z niemi.
— A jak mój wróci z więzienia, to co? — odpowiedziała tamta, krzątając się około dziecka, które zaraz miano chować.
— Przyjedzie za nami.
— Co mi to po tem! wszystkie dobroci mi znane, chłopa nie mam, gruntu nie mam, dziecka nie mam, maciorkę, com od was miała, sprzedałam, aby chłopu co grosza posłać — to ta już o siebie dbała nie będę. Sierota ja biedna, sierota, jak ten kołek we płocie!
I już nic nie mówiły, bo przyszedł dziad kościelny, trumienkę zabił, wziął pod pachę i poniósł do kościoła, do kruchty.
Ksiądz po mszy wyszedł, odmówił modlitwę, pokropił święconą wodą, a dziad na postronek trumienkę wziął, zarzucił na plecy, w drugą rękę ujął krzyż i ruszyli na cmentarz.
Deszcz mżył znów uparcie. Kilka kobiet przyłączyło się do nich i powlekli się bokiem drogi, rozmiękłej i pełnej kałuż i obsadzonej wierzbami.
Śpiewali «Kto się w opiekę», ale tak jakoś