Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 203 —

— Szukajcie wiatru w polu! szukajcie! — wołała za niemi.
Juścić, że nie znaleźli, a odchodząc, zapowiedzieli starej, że skoro chłopak się zjawi, ma dać znać sołtysowi.
— Juści! juści! wdyrdy polecę do sołtysa i zaraz go wam wydam! — wołała za nimi, odprowadzając ich oczami aż do karczmy, do której wszyscy weszli.
Ale mimo to nie pobiegła do dołów, bo się obawiała, że może ją kto szpieguje, nie poszła przez dzień cały, pomimo, że się na dobre zachmurzyło i smutna szarość zalała świat.
Dopiero o dobrym zmroku zabrała garnczek z jedzeniem i chyłkiem pobiegła.
Nachyliła się nad otworem dołu i zaczęła niespokojnie wołać:
— Jasiek! Jasiek!
Nie odzywał się, zsunęła się do środka, odszukała go rękami i z trwogą niezmierną potrzęsła.
— To ty, matko!
Przebudził się z ciężkiego snu.
— Podnieś się ździebko.
— Byli?...
— Byli, ale dopiero rano. Nie przychodzi-