Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 200 —

nący; ogromny ogień na kominie okrwawiał jego brzuch rozdęty i chude nóżki, zwieszające się bezwładnie.
— Już mu się tylko pacierz należy! — szepnęła Winciorkowa ze współczuciem.
— O moje dzieciątko kochane, o moja kruszyno! — wyłkała z płaczem Tekla, ogarniając dziecko rękami, jakby w obronie przed śmiercią.
Winciorkową omroczył ten widok, bo pomyślała o Jaśku, że może i on tam w dole czuje się tak samo.
Nie mogła lecieć do niego, bo mogli przyjść lada chwila, więc z niecierpliwością, coraz bardziej denerwującą, oczekiwała.
Co chwila wybiegała przed dom, patrząc na drogę.
Noc była jakaś posępna i duszna, bez gwiazd, wiatr wilgotny zawiewał z łąk i muskał jej twarz rozpaloną, zgorączkowaną oczekiwaniem... Tłukła się wprost po izbie z udręczenia. To siadała na progu i zapadała w półsen, pełen czuwania, w jakąś martwą ciszę zmęczenia.
Na wsi cicho było, tylko Tekla ryczała wciąż płaczem, a chwilami rozlegał się jej rozpłakany, monotonny głos:
— Już ty mnie sierotą ostawisz, już ty so-