Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 192 —

ruchów we wsi... będziesz, Nastuś, zobaczysz... A już się ino moi matki nie bojaj!
— Ale! adyć i rodzonej więcej nie miłowałam! ale ona taka, że dziedziczka powiedziała, co Winciorkowa mogłaby być dziedziczką, że taka mądra, jak żadna kobieta we wsi...
— Mówiła tak, Nastuś! Mówiła? Niech jej Pan Jezus da najlepsze!
— Mówiła, Jasiu, mówiła to nawet przy rządcy... kiedy... — urwała nagle, bo to słowo niebacznie wymówione, powlokło chmurą twarz chłopaka, zasępił się, patrzył na nią bacznie i zapytał nieśmiało:
— Nie napastował cię... co? — oczy mu zabłysły nienawiścią.
— A juści... ażem się poskarżyła pani... to pani go zawołała na pokoje... to wyszedł stamtąd taki zły, jak ten pies... to potem pomstował, że loboga... na mnie... — mówiła cicho, jakby się skarżąc przed nim...
— Już ja go przyrychtuję... już... już ja mu zapłacę za siebie i za ciebie... już on mnie popamięta... — syczał przez zęby i taka dzika zawierucha zawziętości nim zatrzęsła, że aż posiniał.
— Jasiek! bacz na siebie... on się zna z urzę-