Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 170 —

— A Bóg wam zapłać! — szepnęła strwożona głęboko i dalejże pchać w dziadowską torbę to jajek parę, to słoniny, to kaszy jaglanej, a wreszcie wyciągnęła ze szmatki złotówkę i wetknęła mu ją w rękę. Wzbraniał się wziąć.
— Ja ta nie hadwokat, nie za zapłatę dobrych ludzi bronię, a za dobre słowo. Sieroty wyście biedne, ale kiedy kuniecznie dajecie, to zmówię do Przemienienia Pańskiego pacierz rzetelny... Hale! pacierz juścić pomódz może, ale trza też i pacierzowi pomagać!
— Powiedzcie! a tobym wam za to dała nie wiedzieć co!
— Nima inszej rady, ino jak pozdrowieje, trza go pchnąć w świat, a czemu to do tej Brazylei niema jechać, co?
— Bogać! W tyli świat puszczać samego sierotę.
— A cóż to, ssie jeszcze, czy co? A to se z nim jedźcie.
— Juści, ostawię chałupę i grunt na Boskiej opatrzności?
— Loboga te kobiety! Sypiesz dobre radzenia, kiej do sakwy, a to wszystko przelatuje, kiej bez przetak! — żachnął się niecierpliwie. — A to sprzedać nie możecie, co?