Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przestała międlić, wyczekując, iż powie coś wyraźniejszego, ale pop zabierając się do odejścia, rzucił niby mimowoli.
— W niedzielę po molebni procesja wyjdzie, mój Jarząbek poniesie carską ikonę.
— P. Jarząbek? — Nie mogła ukryć zdumienia.
— Czestny to człowiek, mojej żony brat cioteczny, po strejkach wejdzie na etatową służbę.
Nie dosłyszała nawet pożegnania, zajęta tem, co był powiedział o Jarząbku.
— Wyraźnie toruje mu drogę — myślała, spoglądając za popem, i jakiś radosny płomień zawrzał w jej sercu i rozpalił się w oczach. Ani jej postało w głowie wydawać się za niego, ale sama ta możliwość przesycała ją radosnym triumfem i dumą. I pomimo szalonej chęci nie zwierzyła się z tem przed Oksenią, która, jakby coś miarkując z jej jaśniejącej twarzy, chodziła za nią oczami, wzdychając przytem cichutko i smutnie.
W niedzielę, kiedy się zaczęły ubierać do kościoła, przyleciał sołtys z nakazem, żeby kto tylko może się ruszać, zbierali się pod cerkwią na galówkę.
— Zapomnieliście, żeśmy katolicy! Cóż nas obchodzą prawosławne święta?
— Przykazali: wszyscy mają wyjść, nawet żydy, bo to carskie święto, a kto się nie stawi, tego zapiszą jako buntowszczyka i socjalistę, powiedziałem! Mikoła został na gospodarstwie, a one przybrane świątecznie poszły pod cerkiew. Dzień szedł słoneczny, cichy i dziwnie ugrzany i pachnący gnijącym listowiem i przejęty gwarem i turkotami wozów jadących