Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech mi kto spróbuje odebrać moje buty, to go jak psa zaciukam tym pogrzebaczem... Jużci, złodzieje, żydy parszywe! Do cudzego każdy z pazurami. Ziemi chce się im naszej. Spróbójta brać! Jeszcze wideł i kos nie brakuje. Buntują się pijanice, próżniaki palą, grabią. Jużci, a potem jak co do czego, to za te wszystkie rozpusty i szkody, kto zapłaci? Chłop, jużci zapłaci. Bo wszyscy sobie używają, wszyscy balują, cygary palą i wina spijają, a ty chłopie płać podatki, na szarwarki wychodź, podwody dawaj, na stójki do pilnowania idź. Jużci.
— Kakoj durak! Aż mi wstyd, że Mikoła taki nieobrazowany człowiek.
— Jakem głupi, to dla siebie. Tobie wara od mojego rozumu — rozsrożył się. — Widzicie go, jaki nauczyciel! Parobek żydowski. Patrzy ino od kogoby wycyganić tę złotówkę i kogoby oszukać, a będzie tu świat naprawiał. Jużci. Wygaduje Bóg wie co, a potem doniesie, że w naszej chałupie posłyszał. Znają cię dobrze, niejednego „opornego“ wydałeś, jużci...
— Ach ty padlec, — krzyknął Jarząbek, rzucając się do niego z pięściami.
— Tknij mnie, to ci łeb rozwalę, — groził Mikoła, porywając siekierę z kąta.
Jaszczukowa skoczyła ich rozbrajać i nie dopuściła do większej awantury.
Jarząbek sklął go rzetelnie i wyleciał bez pożegnania, trzaskając z gniewu drzwiami.
Oksenia rozczapierzywszy się jak indyczka, gwałtownie wpadła na parobka.