Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żebym ja jego spotkał, tak byłoby w moim karmanie pięć tysięcy więcej — chwalił się i nalewając herbatę na spodek, popijał zagryzając cukrem. — Mnie o nim żandarm dokładał, jako młody i piękny jak panna. On że dworjanin Mińskiej gubernji, student i podły buntowszczyk. Cóż się stało Bukietowi?
— Skamle, bo go ktoś na drodze musiał przetrącić, że ledwie łazi.
— I próg ciągle obwąchuje a kły wyszczerza! — zauważył znowu.
— Pewnie węszy za myszami, — rzuciła niby od niechcenia.
— Widziałam pana Jarząbka na stacji, — zagadała, pragnąc odwrócić jego uwagę w inną stronę, i to jej się udało, gdyż rozmowa potoczyła się o jego służbie. Przechwalał się jak to w ekspedycji wszystko się dzieje jego głową, i jak to żydkowie muszą mu się opłacać za każdy towar odbierany z pociągu. Rozpowiadał anegdoty, z których się śmiał najserdeczniej, i popijając herbatę zaczął mimowoli przebierać na harmonijce, wyciągać przeróżne melodje i przyśpiewywać ściszonym głosem. A przytem przewracał do niej oczy i słodko się uśmiechał, rzucając niekiedy słówka, od których oblewała się rumieńcem.
Oksenia jakoś posmutniawszy, szyła coś z drugiej strony stołu, nie podnosząc oczów. A Jaszczukowa słuchając grania i jego przymilań, wciąż myślami krążyła dokoła śpiącego w stodole i pełna dręczących obaw o jutro, ledwie już potrafiła wytrzymać. Zmiażdżyły ją poprostu te wiadomości o zbiegu. Strach za-