Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żeby tak można z riumkę wódeczki? Zaśmiał się mlaskając językiem.
— Było trochę, ale kot huncwot przewrócił flaszkę i wylała się co do kropelki, — biadoliła.
— Można i czaju popić. Jego widzieli — wrócił znowu do zbiega — jak uciekał na kładbiszcze i tamże przepadł. W groby się nie schował, ale tam mogli czekać przyjaciele.
— Z cmentarza mógł łatwo uciec w lasy! — podsunęła, zabierając się do grempowania wełny.
— Z pod ziemi go wykopią, nie ujdzie. Pięć tysięcy płaci za niego kazna nagrody.
— Pięć tysięcy rubli za złapanie! — aż ją serce zabolało z nagłego przerażenia.
— Onże zabił ważnego generała w Warszawie. — objaśnił głosem przejętym zgrozą. — Dwa miesiące szukali, a teraz im taką sztukę zrobił i z pociągu się wykradł. Udawał chorego, kajdan mu nie założyli, a on konwojowego zabił z rewolweru, drugiemu rożę rozwalił, kraty z okien wyrwał i w cały świat uszedł. i napróżno za nim strzelali.
— Laboga! Zabił generała! Zabił żołnierza — powtarzała oblewając się zimnym potem.
A wielu jeszcze innych ludzi pozabijał, to Bóg jeden wie.
— Taki straszny! — Jęknęła zbielałemi wargami, nie śmiejąc podnieść oczów.
— Żeby mi się pokazał, umarłabym ze strachu. — szeptała trwożnie Oksenka.
— Pan Jarząbek go widział? — zagadnęła Jaszczukowa, nalewając herbatę.