Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tryskiwały potoki światła. Stężały śnieg pokrywał ulice. Jezioro wrzało głuchym, ponurym bełkotem. Z mrocznych dali zawiewał przejmujący wiatr. Fale z uporem, monotonnie a ustawicznie biły o płaskie brzegi, nastroszone zielonemi taflami potrzaskanych lodów. Bełkotliwy szum wody i wichru rozdzwaniał suche, rzeźwe powietrze. Wciągała je w piersi z rozkoszą, bo dawało posmak i zapach, jakby przemarzniętych lasów.
Automobile snuły się cichym a nie kończącym się nigdy korowodem. Na trotuarach pełno było strojnych dam. Wspaniałe wystawy lśniły przepychem i światłami.
Co chwila podjeżdżały pod sklepy automobile, wyrzucając strojne, obwinięte w futra kobiety. Trzaskały drzwiczki, otwierane przez wygalonowanych Murzynów. Brzmiały wesołe śmiechy powitań i rozmów. Wykwintne zapachy perfum rozwłóczyły się jak dymy, a czasem mroźny powiew jeziora przewiewał.
Księżniczka szła od wystawy do wystawy, przystając co parę kroków, bo przyciągały jej oczy cudowne chińskie porcelany, to brylanty, to przedziwne barwy i formy strojów, to wschodnie dywany i przepyszne futra, a wreszcie sklepy antykwarjuszów przepełnione relikwiami różnych narodów i pomarłych pokoleń. Ale najdłużej stała przed wystawą zastawioną przystrojonemi lalkami i ubrankami dziecinnemi. Zwłaszcza jakieś czapeczki koronkowe i białe, futrem okładane płaszczyki pożerała rozgorączkowanemi oczami! Odeszła z westchnieniem.
Zwolna jednak ogarniał ją błogi spokój, jakim zdawała się dyszeć ta część miasta. Bowiem wszyst-