Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brzydkie. Jedyną ozdobę żółtawych ścian stanowiły straszliwie kolorowe kreacje jakiegoś towarzysza, pełne zielonych, zaciśniętych pięści, krwawych dymów, poskręcanych postaci i t. p. symbolów. Zajrzała do parloru, B. spał rozwalony w bujaczu; otwarte szeroko usta i śmiertelna bladość czyniły go podobnym do trupa. Przywarła prędko drzwi. Nie, nie mogła już dłużej wytrzymać, musiała zaczerpnąć powietrza, musiała choćby na chwilę zapomnieć o tem wszystkiem. I śpiesznie, jak tylko mogła, wydawszy jakieś polecenie Tekli, uciekła do miasta. Często się jej to zdarzało, że po kłótni z mężem, po tłumniejszych zebraniach, a przeważnie tylko z wewnętrznej potrzeby uciekała z domu, gdzie ją oczy poniosą.
Lubiła samotność, lubiła włóczęgi po ulicach zapchanych, przepełnionych krzykiem i zgiełkiem życia. Tam czuła się lepiej, prawie zapominając o sobie. Zasię dzisiaj wypędziło ją z domu jakieś niedające się określić obrzydzenie do własnego otoczenia. A przytem pełna była roztkliwień, rzewnych nastrojów, palących łez, utajonych, niemych wołań tamtego dawnego życia młodości, jakie się w niej przebudziły pod wpływem opowiadań B. Jakaś furja wyrwała ją naraz z tej szarej codzienności, jak huragan drzewo wyrywa i poniosła w świat dzikich szamotań i nieokreślonych marzeń. Pożądała czegoś, co nie miało jeszcze nazwania — tęskniła za czemś, czego może jeszcze nie było, albo co już dawno umarło.
Tak ją zdenerwował ten stan, że ani wiedziała, w jaki sposób znalazła się aż nad jeziorem, na Michigan Av. Noc już zapadała i ze wszystkich stron wy-