Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale nikt o mojej robocie wiedzieć nie powinien — zastrzegała. — Klerk mi radził, aby się z leczeniem nie spieszyć i często wzywać doktora do domu. A tu jak na złość rany się prędko goją, szczęściem, że mi już te cztery palce nie odrosną — wyznawała się z rozbrajającą szczerością.
— Mazurkowa kłamie i proboszcz łże, p. Malesza to uczciwy człowiek i pierwszy adwokat w sprawach odszkodowania, odpowiedziała jej rozgniewana Księżniczka, i pobiegła na Milwaukee Ave, po różne zakupy. Obładowana sprawunkami, powracała silnie przenerwowana wilgotnem i zimnem powietrzem. Dzień był szkaradny, śnieg padał gęstemi, mokremi płatami, zalewając jej twarz i oczy, błoto rozbryzgiwało z pod kół automobilów, woda spływała z dachów na wyboiste trotuary, a te niezliczone tramwaje, przelatujące z przeszywającym sykiem, rozdrażniały ją najboleśniej. Szła też coraz wolniej i coraz częściej zatrzymując się przed wystawami sklepów. Wszędzie bowiem widniały wielkie portrety Wilsona, Paderewskiego i wielkich mężów koalicji. Nie brakowało też zjadliwych karykatur Wilhelma i jego satelitów. A wśród herbów i barw skoalizowanych narodów, wyłaniały się obrazy straszliwych zniszczeń, przerażające pola bitew, sceny wstrząsających mordów, ohydne dokumenty niemieckiego bestjalstwa, ruin, śmierci i zniszczenia. Zasię w polskich sklepach, aż ćmiło się w oczach od białych orłów na amarantach i portretów królów, hetmanów i narodowych wodzów z powstań i rewolucji. Były tam i „Olszynki“ i „Samosierry“ i księcia Józefa przewagi, i Kościuszkowskie przysięgi, i Racławice, i Grottgerowskie przesmutne ma-