Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pańską i uśmiech filuta. Wargi miał nazbyt czerwone, lubieżnie lśniące, uszy dziecka, a szczęki okrutnika. To też pomimo urody nie budził zaufania. Jego barytonowy głos czarował i porywał wiecowych słuchaczów, zwłaszcza kobiety, ale chód miał lękliwy — czającego się zwierza. Przyglądając się żonie, zachrapał naraz głośno.
Obudziła go wkrótce, notatki były gotowe, przeczytał je z uniesieniem, podpisał jak zwykle swoim pseudonimem, i zaczął ją namiętnie całować.
— Dziękuję ci, furorę zrobi, genjalny! Mój skarbie jedyny!
— Miętówka jedzie od ciebie, że niepodobna wytrzymać — odsunęła się z obrzydzeniem.
— Jedna mała i jedno piwo, musiałem z towarzyszami — tłumaczył się skwapliwie.
— Było ich więcej, ale piękna Ewcia nalewała, nie mogłeś przecie odmówić...
— Aniu! Jak cię kocham, nieprawda! Znowu ktoś plotek narobił! Pewnie Merda, zbiję draniowi pysk, że popamięta. To jej śluger, naprowadza gości.
— Nic mnie ta szynkarka nie obchodzi, rób co się podoba. Merda był tutaj i zapowiadał przyjazd p. B. dzisiaj w nocy, wiesz o tem?
— Wiem. Kłopotów z nim będzie, kosztów, a żadnego pożytku. Nie cierpię go.
— Czy to ten sam, którego kiedyś w Warszawie wsypał Brzozek?
— On we własnej osobie. Nadęty pyskacz, ale przyjeżdża jako mąż zaufania krakowskiego Enkaenu, figura! Przywozi ciekawe wiadomości z kraju.
Skrzywiła się i mocno zakłopotała.