Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Całe towarzystwo jęło się również wycofywać i to z wielkim trudem, gdyż za wojskiem tłumy ruszyły jak rzeka, całą szerokością ulicy.
— Wracam do redakcji — zaczął Topór, kiedy się nareszcie wyrwali na boczną ulicę. — Trzeba dać na jutro notatkę o tej hecy. Napisz Aniu i nie żałuj sobie — zwrócił się do żony. — Pisz po swojemu, niech się i towarzysze ucieszą. Oszczędzaj tylko amerykańskie odciski. Towarzysz Merda idzie ze mną, co?
— Well, chętniebym po drodze zawadził o czerwony corner.
— I dał się pięknej Ewci skusić miętówką. All right! — zgodził się Topór.
I poszli wszyscy, prócz Księżniczki. Skinęła im głową i odwróciła, się, by jeszcze popatrzeć na rozbłyskające światła i słuchać muzyk grających właśnie Marsyljankę. Odpływały milknącą falą w dal i mroki nadchodzącej nocy.
Wiatr ustał, ociepliło się znacznie i śnieg padał mokremi płatami. Ulice pustoszały i cichły. Tu i owdzie z powrotem otwierano sklepy.
Nadziemna kolej zaturkotała tak gdzieś blisko, że wzdrygnęła się i pobiegła do domu. Mieszkali niedaleko. Dzielnica była nędzna, brudna i słabo jeszcze zabudowana; domy podobne do siebie, jak dwie krople wody, stały dosyć rzadko, poprzedzielane pustemi placami lub elami podobnemi do rynsztoków zawalonych śmieciem i błotem. Wyniesione trotuary pokryte były płytami pełnemi dołów i wyrw po kolana, ulica zaś położona nieco niżej, pomimo sypiącego śniegu, czerniała niby błotnista kałuża. Bandy dzieci harcowały