Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czuryłowa płakała również ze wzruszenia, jeno Oksenia chociaż roztrzęsiona do ostatniej kosteczki i zapłakana z radości, jakoś unikając jej oczów, snuła się w cieniach nieśmiało.
Jaszczukowa wkrótce poczuła się tak znużona i senna, że poszła spać.
O świtaniu wstała jak kiedyś, i jak kiedyś żarliwie zajęła się przeglądem gospodarstwa. Znalazła wszystko w stanie, jakby wczoraj dom opuściła. Bukiet łaził za nią i Mikoła nie odstępował jej ani na krok. Miał coś na języku, tylko niesporo mu było jakoś zaczynać.
— Przecież ze sobą tego wszystkiego nie zabierę! — Uderzyło ją przypomnienie i zawróciła do domu.
W sadzie natknęła się na Oksenię; dziewczyna chciała umknąć za węgieł, lecz srogie oczy Jaszczukowej zatrzymały ją na miejscu; zmieniona była, oczy miała podsiniałe, żółte plamy na policzkach, zwiędłe wargi, chód ociężały i nieswoją figurę. Zbielała i zaczęła się trząść pod jej okrutnem, badawczem spojrzeniem. Przepalał ją wstyd i poczucie bezgranicznego nieszczęścia.
— Jezus Marja! Żeś mi to, Panie, nie oszczędził takiej boleści! — zaszeptała Jaszczukowa, łamiąc ręce.
Oksenia padła jej do nóg, wybuchając strasznym płaczem.
— Zejdź mi z oczów, żebym cię nie pchnęła nożem, ty wyrodku! — krzyknęła na nią.
Dziewczyna przytłumiając płacz, powlekła się w podwórze.
— Jarząbka sprawka, juści — meldował Mikoła. — Mało im było, że przesiadywał w chałupie całemi wie-