Strona:Władysław Stanisław Reymont - Na zagonie.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dosyć, piesku, dosyć, jeszcze go później pogryziemy. Dosyć... pójdźmy teraz się zameldować p. kapitanowi.
Pies przywarł do ziemi ze zmęczenia, a pan Pliszka wygolił się starannie, ubrał odświętnie w jakąś starożytną czamarę, przypiął jakieś trzy ordery na pierś, wyczernił obcięte krótko nad ustami wąsy, wyświątecznił się nadzwyczajnie i wyszedł paradnym krokiem.
— Pójdziecie, panie, do kościoła? — zagadnął go Józef z drugiej izby.
— Idź sam, ja nie pójdę.
Pan Pliszka codziennie gorąco się modlił, ale do kościoła nie chodził.
— Z Jezuitami nie trzymam — mawiał.