Strona:Władysław Stanisław Reymont - Na zagonie.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prędszy, ale i do roboty prędszy. Żeby był taki, jak Marysia, to na koleiby nie zarobił, co?
— Juści żeby zarobił, bo choć mnie dać roboty nie chcą, ale jemuby dali.
I zaraz z tego zaczął sobie przypominać niedolę swoją i krzywdy, a w końcu zapytał starej:
— Dlaczego to, babko, jest, że, choć my z panami jedni i mową i wiarą, a wrą na nas, kieby psy, poczciwego słowa nie dadzą, jak mogą ukrzywdzić, to ukrzywdzą — i wszystko one mają albo żydy?
— Dlaczego? Djabelskie urządzenie to jest, nic więcej. A przez co djabeł trzyma duszyczki w smole, gdyby konopie we wodzie? — zapytała, puszczając na tok wrzeciono.
— Widzi mi się, że przez to, bo dusze grzeszne są.
— A naród głupi to nie grzeszny?
— A to czemu głupi?
— Ale! aby każdy wiedział, jak? co? la czego? Nie trzymałby go nikt za łeb, kiej piskorza, nie gniótłby po piersiach, jak wieprzka przy zabijaniu — nie.
— Źle jest.
— Musi tak być, kiedy jest.
— Pewnie. Nie chłopska głowa zrobi lepiej.
— Nie zrobi i insza, choćby była taka uczona, jak ksiądz, albo drugi ojciec święty.
— Tylko?
— Tylko samo się zrobi, jak czas potemu nadejdzie. Miarkuj sobie tylko, czemu to w kopania nie sieją owsa?
— Ano, nie pora przecież siać owies na zimę.