Strona:Władysław Stanisław Reymont - Na zagonie.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Idź, chłopaka dojrzę, co bedzie trzeba koło niego zrobić — zrobię.
— Dobraście, babko, że i rodzona nie byłaby lepsza.
— Ale! dlaczegoto miałabym być zła!...
— Insze kobiety nie mają takiego pomiarkowania.
— Bo insze widzą tylko swoich chłopów, dzieciska i kłopoty... No idź już.
Tomek wprawdzie z pewnem ociąganiem poszedł na stację.
Stara przyniosła ze wsi ziół, siwy gliniany garnczek z pokrywką i zaczęła w nim coś warzyć. Jóźka rozebrała do naga i ułożyła go na środku izby — podesławszy mu snopek prostej słomy; leżał cicho i bez tchu, był nieprzytomny.
Potem wrzuciła do garnka trochę gromnicznego wosku i skoro się rozpuścił we wrzątku, zaczęła nim chłopca nacierać, mruczał coś niezrozumiale.
Dziewczyny zbiły się pod piecyk i z trwogą spoglądały na ceremonię.
Stara pozostałą od nacierania wodą odlała rodzaj trójkąta, w środku którego leżał Józiek, i przystąpiwszy do pierwszego kąta izby powiedziała głośno i z namaszczeniem:
— Czarnemu kapeczkę — białemu kwatereczkę! — Odlała kroplę w kąt, a całym strumieniem chlusnęła na izbę. Powtórzyła to trzy razy. Potem wzięła glinianą pokrywkę, nałożyła na nią rozżarzonych węgielków, na to nasypała suchych bobków owczych, suchych kwiatów, zwanych »stulipysk«, pół wianka ro-