Strona:Władysław Stanisław Reymont - Na zagonie.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

takie granie i śpiewy, słodkości pełne, zalewają im serca, że są pełni szczęśliwości i zachwycenia ekstatycznego.
Świadomość ich rwała się w strzępy, a oni wnętrznie olbrzymieli, zdawali się podnosić w bezgranicznem uszczęśliwieniu, i coraz mniej czuli, coraz niewyraźniej a wspólniej przenikali się niejako, — snuły się im w mózgach sceny życia niedawne, przeżywali je po raz drugi. To dom... to sad wiśniowy... to pastwisko nad rzeką... to ta graniasta, co im padła... to szli w ledwie zieleniejącą brzezinkę na smardze i babie uszy... to się kryli w zbożach szumiących, złotawych... to kościół niziutki czerniał im ścianami... to słyszeli śpiew księdza i modlili się, dymy z trybularza owiewały ich wonią i przenikały ich świętą trwogą niskie brzmienia organów... monstrancja roztaczała złocisty blask, że padali na twarz upojeni światłością i zachwytem, a potem ksiądz szedł... i tłum szedł... i wszyscy szli... chorągwie szumiały i pieśń się zrywała z tych serc prostych i biegła w błękity. »Święty! Święty a nieśmiertelny! — brzmiało szeroko i zdawało się w swym strumieniu i potędze brać ich dusze i unosić... a dzwony tak grały poważnie, tak biły hymnem radości, że im twarze i serca zalały łzy rozczulenia... Potem jakieś wody, zboża zielone... tłumy ludu... wesele Magdy, ich siostry najstarszej, i ścisk, tumult, śpiewki, muzyka taneczna, twarze aż im dyszą rozkoszą, aż się śmieją z uciechy, rozbrzmiewają pełnią zdrowego, jędrnego życia wsi... I znowu co innego: obrazy przesuwają się z taką szaloną szybkością, że już nie zdają sobie sprawy dokładnej, co wi-