Strona:Władysław Stanisław Reymont - Na zagonie.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A ty! ty! zdechłabyś pode płotem, jak suka, wszyby cie zjadły, żeby się Tumek z tobą nie ożenił.
— Jo dziadówka! O ty ścirwo zapamintałe!
Skoczyły do siebie, chwyciły się za łby i wodziły po ciasnej sieni, wykrzykując schrypniętemi ze złości głosami:
— A ty tłuku sołdacki! Ty obieżyświacie, mos! mos! za moje pietnaście morgów, za moje ukrzywdzenie, ty wycieruchu!
— Kobity, bójta się Boga! dajta se spokój, to wstyd ano, — wołał y drugie baby.
— Puść me, ty zapowietrzuno, puść!
— Jo cie tu zakatrupię, jo cię tu ozerwę, ty!
Przewróciły się na ziemię, bijąc zapamiętale, z piskiem, z kwikiem dzikim. Tarzały się po rozlanych z przewróconej cebratki pomyjach. Złość zatamowała im mowę, rzężały tylko, a biły się. Ledwie chłopi potrafili je rozdzielić. Czerwone były, podrapane, utytlane w błocie, rozczochrane jak wiedźmy, a pełne wściekłości. Klęły, przyskakiwały do siebie, pluły i krzyczały bez związku. Rozdzielili je, bo chciały się jeszcze wziąć za łby.
Antkowa z wielkiej irytacji, ze zmęczenia zaczłęa szlochać spazmatycznie, drąc sobie włosy, i wyrzekać:
— O Jezu! o Jezusiecku! o Marjo! a bodaj cie marnotki ścisnęły!... o loboga! a poganiny, przeklątniki! o! o! — ryczała, oparłszy się o ścianę.
Tomkowa znów przed domem pomstowała, tłukąc nogami we drzwi.
Ludzie porozdzielali się w gromadki i radzili, stoiąc na śniegu i mrozie i przestępując z nogi na