Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
92
WŁ. ST. REYMONT

— Nie zabije pan jej! — powiedział.
— Zmiażdżę, jak... jak to krzesło! — zawołał, chwytając za krzesełko i chciał niem rzucić o podłogę, ale się powstrzymał i postawił z powrotem; zaczął się znowu żalić, narzekać, przysięgać i odgrażać, przysięgał ze dwadzieścia razy, że zaraz po spektaklu, nie, po nowym roku, to odjedzie, rzuci teatr, rzuci ją, wszystko, i pójdzie, gdzie go oczy poniosą, bo dość mu tej hańby i dość mu tej męki....
Olkowski już mu nie przeczył, słyszał przecież to samo, przynajmniej raz na tydzień od lat dwóch, bo Szalkowski nie miał przed nim żadnych tajemnic i, nieproszony, zwierzał się ze wszyst-