Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
72
WŁ. ST. REYMONT

topiła się znowu w czytaniu, wycierając czasami oczy pełne łez współczucia dla nieszczęsnej Blanki i Biednego René. A młodzi siedzieli przy sobie, pili herbatę i bardzo mało mówili do siebie. Zakrzewski odpowiadał monosylabami, bo ten pokój dziwny, ta ordynarna łatanina, zimno i cisza dziwnie go rozdrażniały, a przytem już od rana dzisiaj nosił w kieszeni list od matki, list, który go przepalał tęsknotą do domu i głuchym niepokojem o jutro. Lili bała się przerywać mu zadumę, więc tylko patrzyła na niego coraz smutniej, i jakiś dziwny, nieokreślony lęk przejmował jej duszę.
Gdy wreszcie odchodził, prędzej niż zwykle, bo nie mógł już