Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
267
LILI

swoje markował, nie spojrzawszy ani razu na Lili, z którą grał; nie widział nawet, że dziewczyna wyglądała jakby się gotowała do trumny, że się poruszała bezsilnie, że ją zjadało cierpienie, że była taka znękana, biedna, nieszczęśliwa, iż całe towarzystwo otaczało ją najczulszą opieką i współczuciem.
Mówił sobie, że go już nic nie obchodzi, zupełnie nic, że przecież jutro, zaraz po przedstawieniu, wyjedzie z tego świata zgnilizny i niech przepadają wszyscy marnie, niech i ona przepadnie ulicznica, komedyantka, podła.
Tak wmawiał w siebie, ale pomimo wszystko, ta cudna twarz wżarła mu się w pamięć serca, widział ją ciągle przed sobą i chwi-