Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
254
WŁ. ST. REYMONT

jej bezwiednie zaczynały szukać oparcia.
— To była farsa — ta wielka miłość; farsa — twoja szczerość, farsa — twoja dobroć, farsa — twoje przyrzeczenie. Potrzebowałaś mnie za parawan! Więc to wszystko, wszystko prawda! — krzyczał.
Nie odpowiedziała.
Z największą wzgardą, pełną rozpaczy, spojrzał na nią i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami; postąpiła za nim kilka kroków automatycznie, chciała krzyczeć, chciała biedz za nim, zatrzymać — nie mogła, brakło jej sił, głosu, woli i przytomności...
Wcisnęła się w róg kanapki i tak przesiedziała do wieczora, głucha na wszystko co się wokoło