Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
253
LILI

w nim w wir i rozrywało mu duszę szalonym, potwornym bólem.
Lili stała wciąż bez ruchu, jakby skamieniała, a łzy już niepowstrzymywane sypały się jak grad kryształów na spazmatycznie podnoszące się piersi.
— Dlaczego? — zapytał wreszcie Leon, powstając.
— Nie mogę... Mój Boże, mój Boże! — szeptała poczerniałemi od gorączki ustami.
— Nie kochasz mnie i nie kochałaś nigdy — zawołał namiętnie.
Nie odpowiedziała.
— Więc to wszystko było kłamstwo, komedya, flirt!
Nie odpowiedziała, tylko ręce