Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
224
WŁ. ST. REYMONT

wszyscy się trzęśli z trwogi. Dobrze grałem.
— I przychodzili i kładli moje grzechy na szalę, ale szala kołysała się wysoko... aż przyszedł stary... siwy... ja go poznałem, Danielu! i rzucił garść siwych włosów i szala moja opadła na dół... To był mój ojciec, Danielu! Zrobiła się straszna cisza, w której rozległ się głos tak potężny, że aż mi szpik w kościach zlodowaciał... Wszyscy zbawieni, tylko ty jeden przeklęty! Przeklęty! — powtórzył cichym, strasznym głosem rozpaczy bezbrzeżnej.
Ramiona mu opadły bezwładnie i szklanemi oczami obejrzał się dokoła, grał całą duszą.
— Nie pokazuj pan, bo furman może myśleć, żeś pan zwa-