Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
126
WŁ. ST. REYMONT

litowania przemknął mu po ustach, poszedł dalej, ale przyszło mu na myśl, że pierwszą wigilię spędza nie w domu, lecz wprost na ulicy.
— Głupie przesądy! — szepnął. — Gromadzą się w imię pełnej miski! — dodał z ironią i zaczął pogwizdywać, tłumiąc żal, bijący mu się przez serce. Poszedł na rynek i wolno obchodził wszystkie jego cztery boki, patrzył z ironią na przysłonione firankami okna, poza któremi czerniały profile ludzi i skąd biły gwary rozmów i smugi świateł.
Mróz brał coraz siarczystszy.
Niebo skrzyło się i migotało blaskiem gwiazd, a gdzieś, z poza dalekich lasów, wschodził blady sierp księżyca i świecił coraz jaśniej. Długie sople, wiszące u da-