Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
107
LILI

rzucić teatr, jechać z nim, nie, tego nie mogła sobie pomieścić w głowie, nie mogła w to uwierzyć!
Chwilami się jej wydawało, że to tylko sen taki cudny, którego bała się spłoszyć najmniejszym ruchem, powstrzymywała oddech, siedziała z przymkniętemi oczyma długą chwilę, to rozglądała się dokoła i spostrzegała, że jest w mieszkaniu, i że Leon siedzi przy niej, patrzy i mówi o miłości, przytomniała wtedy, rzucała mu się na szyję i wołała:
— Jakiś ty dobry! Jak ja cię strasznie kocham! strasznie! strasznie! I ty naprawdę chcesz się ze mną ożenić? naprawdę?...
— Naprawdę, Lili! — odpowiadał poważnie.