Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
97
LILI

downe! — wykrzykiwała, cisnąc kwiaty do piersi i dotykając ustami każdego z lubością.
Cieszyła się jak dziecko, położyła je na stole i zaczęła układać w bukiet, ale po chwili kwiaty odsunęła, i, podnosząc na niego swoje cudowne oczy, szepnęła jakimś stłumionym, pełnym wdzięczności i lęku głosem:
— Jak ja panu podziękuję! Ja panu nie mam co dać, a tak chciałam, tak myślałam, tak marzyłam o tem, i nie mogłam, bo... bo... — i nie dokończyła, łzy zapełniły jej oczy, a Zakrzewski porwał ją w ramiona, otoczył sobą, przycisnął do piersi i z całą namiętnością, długo skrywaną, zaczął całować jej włosy, twarz zarumienioną i te cudne drżące