Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łosnym pożegnaniom. Matczyne łkania przepalały serca. Niejeden mięknął. Niejeden rwał się szorstko z uścisków i uciekał. Ciężka to była chwila, lecz hardo podnosili głowy. Łzy zalewały serca, ale z oczów błyskały pioruny. Rozpierała ich słuszna duma. Cóż im śmierć, cóż im rany, cóż niebezpieczeństwa? Czuli się żołnierzami świętej sprawy. Szli na bój za Wolność, za Niepodległość, za Polskę! Wiedzieli, jaki trud biorą na ramiona. Śladem ojców i praojców idą na odwiecznych wrogów. Aż do zwycięstwa! Pogardę mieli dla śmierci, a wzruszenie ramion dla tych płaczów szemrzących dokoła. Śmiały się im przytem wojenne przygody, przewagi nad wrogiem, słodkie uniesienia zwycięstwa, odznaczenia, zasługi, marsze, miłostki i żołnierska, bujna, wesoła dola.
I do Franka przypadła rodzina. Matka obłapiała go za szyję, siostry wieszały się u rąk, jakieś stare ciotki błogosławiły przepłakanemi głosami, a ojciec rozczulony raz po raz pakował mu do kieszeni srebrne